impresje podróżne: Gorlice (znów)

Gorlic coraz mniej. Wyludniają się. W 2008 liczyły 29,5 tysiąca mieszkańców, w 2019 niecałe 27,5 tysiąca. Jeśli ta tendencja – co dekadę o dwa tysiące mniej – się utrzyma, przed końcem tego stulecia ostatni w mieście zgasi światło. A od światła, można powiedzieć, wszystko się zaczęło. W 1854 aptekarz Ignacy Łukasiewicz zapalił w mieście pierwszą na świecie uliczną lampę naftową. Gorlice długo żyły z rafinerii, a teraz zachęcają do odwiedzin sloganem „miasto światła”.

Kapliczka i mural upamiętniające pierwszą naftową lampę uliczną na świecie.
fot. krakowskie impresje

Najpierw kilka słów o geografii: jesteśmy w okolicach Beskidu Niskiego, na wschodnich rubieżach województwa małopolskiego. Nie w górach, ale na Pogórzu. Prowadzi z Gorlic szlak na Magurę Małastowską (813 m n.p.m.), a nad samym miastem wznosi się Góra Cmentarna (357 m n.p.m.) z, jak łatwo się domyślić, wielkim cmentarzem. Pierwszowojennym. Nie chciałam tak od razu o tym, co mnie w Gorlicach interesuje najbardziej, czyli o grobach. Ale tutaj nie da się inaczej. Idziesz do sąsiada, mijasz groby kilkudziesięciu żołnierzy rosyjskich. Patrzysz na rzekę, a tam na dnie macewy. (Nie zmyślam: w 1996 wydobyto z rzeki 240 żydowskich kamieni nagrobnych.) Pytasz rodzinę o nowości, dowiadujesz się, kto umarł, a kto nie żyje. My, żywi, jesteśmy tu chyba tylko po to, żeby zmiatać z grobów liście, sadzić bratki, zapalać światełka, kłaść flagi i kamienie… Trochę do roboty jest.

Cmentarz wojenny nr 98. Gorlice, ul. Biecka, kilka minut piechotą od domu rodzinnego mojej mamy.
fot. krakowskie impresje

Gorlice się wyludniają, napisałam. Ale może powinnam napisać inaczej: cud, że jeszcze ktoś tu żyje. Słynna bitwa w 1915 zmiotła większość miasta z powierzchni ziemi. W 1942 pół miasta zagazowano w Bełżcu, nie licząc kilkuset szczęśliwców, którzy zdążyli uciec na wschód i wylądować w łagrze. (Dziwnie się czuję, pisząc w tym kontekście o szczęściu. Niestosownie. Nie mnie wyrokować, czy coś takiego wolno nazwać szczęściem.) Przeżyło około 200 spośród 5000 gorlickich Żydów. Ostatni rabin umarł w łagrze. Nazywał się Elisza Halberstam. Potem była jeszcze akcja „Wisła” i z rejonu Gorlic wywieziono ponad 10 tysięcy Łemków. Ach, zapomniałabym jeszcze o II wojnie, Armii Krajowej, Batalionach Chłopskich, tajnych kompletach, egzekucjach, i wywózkach do Oświęcimia.

Po co zatem przyjeżdżać? To proste: na cmentarze. Nawet na komunalnym ładnie, spokoju zmarłych strzegą stuletnie anioły i drzewa.

Cmentarz komunalny w Gorlicach. fot. krakowskie impresje

A to dopiero początek. Atrakcją regionu są cmentarze pierwszowojenne. Tysiące poległych żołnierzy spoczęły na skromnych, ale pięknych, inspirowanych architekturą regionu nekropoliach. Z szacunkiem i dbałością o estetykę chowano i swoich, i przeciwników. Często tuż obok siebie. Niemal wszystkie cmentarze w rejonie Gorlic – a jest ich ponad 50 – projektował Hans Mayr. Wiedeński architekt, uczeń mistrza secesji Ottona Wagnera. Napracował się, nie dał się zastrzelić, nie zginął głupią wojenną śmiercią. W listopadzie 1918 wrócił do Wiednia. W grudniu zmarł na hiszpankę. Miał 41 lat.

Cmentarz wojenny nr 87. Gorlice, ul. Łokietka. fot. krakowskie impresje

Ostatni rabin Gorlic nazywał się Elisza Halberstam. Nie ma grobu na cmentarzu ani tabliczki jorcajtowej w synagodze. Nie ma tabliczki, bo nie ma synagogi. Jedną przerobili na remizę, a potem zburzyli. Druga za okupacji była stajnią, potem magazynem, a w Polsce Ludowej została piekarnią. Przy instalowaniu piekarnianej maszynerii zniszczyły się polichromie z XIX wieku. Oczywiście mówimy tylko o większych bożnicach. Ile było miejsc, w których się modlono i czytano Torę – tego nie wie nikt.

Dawna synagoga, teraz piekarnia, przy ul. Piekarskiej. fot. krakowskie impresje

Historia o tym, jak w czasie okupacji z macew budowano schody do kościoła, a po wojnie władze miasta odmawiały zwrotu kamieni na cmentarz mimo próśb ze strony ocalałych, brzmi tak absurdalnie, jakby ktoś ją zmyślił celem szkalowania narodu polskiego. Niestety jest prawdziwa. Dopiero niedawno, z inicjatywy amerykańskich Żydów o gorlickich korzeniach, udało się choć częściowo odrestaurować cmentarz i otworzyć przy nim lapidarium. W mieście stanął skromny pomnik z tablicą upamiętniającą getto i wywózki do obozu zagłady.

Fragmenty kamieni nagrobnych w lapidarium obok cmentarza żydowskiego. Gorlice, ul. Stróżowska.
fot. krakowskie impresje

Jak to zatem jest z Gorlicami? Coraz mniej mieszkańców, coraz więcej rezydentów cmentarzy? Wyobrażam sobie, że w jakiś sposób pilnują miasta. Nie dadzą mu zniknąć. Albo jeszcze inaczej. Może to tak jak z żydowskim Krakowem. Zawsze, kiedy przechodzę obok tabliczek fundowanych przez Związek Krakowian w Izraelu, myślę sobie, że Kroke (bo tak mówili na moje miasto jego żydowskojęzyczni mieszkańcy) to nie tylko muzeum i historia zamknięta w książkach. Ono żyje dalej. Zabrali je za morze i za ocean. W kawałkach pokruszonych jak macewy wbudowane w mur starego cmentarza, „krakowskiej ściany płaczu”. Może z Gorlicami też tak jest. Pewnie już zawsze będą układanką złożoną z nieprzystających do siebie kawałków. Chciałabym tylko wierzyć, że ci, którzy mieszkają tu teraz, przygarną też te „nieswoje” kawałki. Zaczną patrzeć na dziwne nagrobki bez krzyży, aniołów, i napisów w alfabecie łacińskim, jako na część swojej historii. Naszej.

Informacje o Natalia Wo

Krakowianka, obserwatorka, słuchaczka, czytaczka.
Ten wpis został opublikowany w kategorii obrazy, słowa i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz