
I tak sobie balansujemy, w rozkroku między normalnością a brakiem normalności. Zamknięciem a otwarciem. Nagłe ocieplenie i tłumy na bulwarach. Rozmowy w różnych językach, prawie jak kiedyś, ale przecież wcale nie tak, jak kiedyś, bo to, co było wtedy, teraz jest o wiele mniej i o wiele ciszej, pochowane za maskami, niepewne, co wolno, a czego nie.
Chyba nigdy wcześniej (mam na myśli, rzecz jasna, okres, który mogę objąć własną pamięcią) nie było momentu, w którym tym bardzo nie da się przewidzieć, co będzie dalej. I w którym to nie ode mnie zależy, jak będę żyć i pracować. Jasne, w jakimś stopniu zawsze ode mnie. Ale w bardzo dużym jednak nie. I paradoksalnie zwalnia mnie to od odpowiedzialności. Jakby ktoś wręczył mi upoważnienie do życia z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Serio, moje plany nie sięgają dalej niż pierwsza połowa marca. Chwilowo mi z tym dobrze, bo zawsze za dużo planowałam, a za mało żyłam. Ale jutro mogę zmienić zdanie.
Dobrze podróżować chociaż palcem po mapie albo cofać się w czasie, czytając i chodząc po muzeum. To daje dobrą perspektywę. I. sprawdza prognozę pogody dla Syberii, kiedy jej zimno. Ja chodzę w tempie ślimaka po Fabryce Schindlera, słuchając wywiadu za wywiadem, czytając obwieszczenie za obwieszczeniem. A i tak nie rozumiem, jak oni to przeżyli. Powiedzieli, że jestem wolny, opowiada profesor, którego wywieziono do obozu koncentracyjnego. I zwraca się do przeprowadzających z nim wywiad: czy państwo kiedyś coś takiego usłyszeli?
Albo ci, którzy spędzili dwa lata w piwnicy. Niepojęte. Jak to zrobili, że nie zwariowali? Czy ludzie tamtych czasów mieli silniejsze umysły od naszych, rozpraszanych telefonami, internetami, nadmiarem informacji, przerażonych i bliskością, i samotnością?
Jak kiedyś będziemy wspominać ten czas – dziwny, ale przecież bynajmniej nie najdziwniejszy, ani tym bardziej nie najstraszniejszy w historii?
To jest wojna! Walczymy dalej! Pomóżcie nam, zamawiajcie na wynos – napis na szybie restauracji. Kilkanaście metrów dalej – niepozorny budynek, który w przeciwieństwie do instalacji artystycznej złożonej z krzeseł nie przyciąga zbytnio uwagi. Na tablicy w trzech językach (polski, angielski, hebrajski) zwięzłe wspomnienie o tych, którzy walczyli „o trzy wiersze w historii”. Że zginęli, to wiemy, ale czy wygrali, czy przegrali?
Nie zrozumcie mnie źle. Każdy ma takie troski i taką wojnę, w jakich czasach żyje. Tak się gra, jak przeciwnik pozwala. Tak się złożyło, że my też żyjemy w ciekawych czasach.