Bonsoir – powiedział dyrygent, mężczyzna o siwych włosach i twarzy chłopca.
Bonsoir – odpowiedziała grzeczna krakowska publiczność.
Lekko kulejącym angielskim dyrygent wytłumaczył, dlaczego zdecydowali się umieścić w programie XVII-wieczną muzykę zarówno z Francji, jak i z Włoch. Opowiedział o praktyce podmieniania tekstów ze świeckich na sakralne w madrygałach.
I zabrzmiały polifonie, ozdobniki, instrumenty historyczne, fauxbourdony i co tylko chcecie. Zabrzmiały ze sceny, z ambony i z chóru, niosły się po ścianach katolickiego kościoła ustawionego w żydowskiej dzielnicy. Jak to możliwe, że nie budowali tych wysokich kamiennych budowli po to, żeby brzmiała w nich muzyka, tylko po to, żeby chwalić Boga? A może wtedy im się jeszcze to wszystko łączyło. Jeszcze teraz niektórym się łączy. Gorzej, jeśli ktoś pomyli piękno z pobożnością, jak tego aż za często doświadczaliśmy w zeszłym tygodniu.